czwartek, 20 marca 2014
Ciekawostki biźniacze
No to już wiecie :)
Dokładnie dwie dolne czwórki, z tyłu ząbków u jednego i drugiego.
Teraz juz lewe ząbki są wyleczone. W nastepny piątek powtórka.
I tylko portfel chudszy...
czwartek, 24 października 2013
Naturalne konsekwencje - warsztaty "Aktywna rodzina"
Nie dowiedziałam się w sumie niczego nowego, ale być tam i słuchać to była czysta przyjemność. Dorota Zawadzka mówiła o poszczególnych etapach rozwoju dziecka. Największy jednak nacisk kładła na emocje dzieci. Mówiła jak sobie radzić ze złymi emocjami. Że trzeba uszanować każde emocje. W skrajnych przypadkach, mówiła, należy sobie wyobrazić siebie w danej sytuacji i zastanowić się, jak chcielibyśmy być potraktowani. Jak nie wiesz, jak się zachować – zachowuj się przyzwoicie. Bądźmy wobec siebie uprzejmi. Poznaj własne dziecko, poznajcie się nawzajem.
Miałam też szansę zapytać, jak poradzić sobie z bałaganem w pokoju chłopaków – i otrzymałam odpowiedź, teraz tylko trzeba wprowadzić teorię w życie. A złota rada Doroty brzmi: naturalna konsekwencja.
niedziela, 10 czerwca 2012
czwartek, 31 maja 2012
Zagadka :)
czwartek, 10 marca 2011
i debiut w teatrze..
Wrazenie niesamowite zrobila orkiestra siedzaca pod scena, a pan z gitara to po prostu ich ulubieniec, przy czym gitara to był kontrabas :D Nawet w trakcie przestawienia chcieli tam zaglądać, a Wiktor wrzucil panu swoje opakowanie po frytkach – taki miał gest gowniarz maly.
Poza tym zachwyceni – czarodziej co opowiadal bajke przed przedstawieniem okrzykniety zostal Mikolajem. Tanczace dziewczyny zdobyly ich serce, podobnie jak zwierzatka i krasnale – Mikolaje :) Krolewna raczej nie zrobila wrazenia, krecila się tam w kolko i tyle. Nie daly się wrobic w żadna burze, która grzmiała w lesie, naśmiewały się w glos i wolaly lampa jeszcze lampa jeszcze, podczas gdy inne dzieci umieraly ze strachu, myślałam, ze pekne ze smiechu. Przedstawienie zaczęło się pozno, bo o 17:30, wytrzymaliśmy wiec tylko do przerwy, która zaczela się kilka min przed 19. Ku wielkiej rozpaczy Stasia, który plakal rzewnymi lzami za Mikolajem, zebralismy się do domu. Już nie mogli usiedzieć, zaczeli się wiercic, byli glodni, spragnieni (strasznie było tam duszno i goraco) a jesc tam nie wolno ani pic (frytki zjedli po przedszkolu). Rano opowiadaly o dziewczynach, misiach, Mikolajach i migajacych światłach – to była swietna przygoda, mysle, ze warto chodzic na takie imprezy czesciej.

Tutaj kilka zdjec:
http://www.canabio.pl/?p=1227 http://www.canabio.pl/?p=1072
środa, 1 grudnia 2010
Po raz drugi urodziły im się bliźniaczki o różnych kolorach skóry
Po raz drugi urodziły im się bliźniaczki o różnych kolorach skóry

Fot. za CBS News
Dzieci mogą sprawić wielką niespodziankę. Pan Dean Durrant ma ciemną skórę, pani Alison Spooner jest biała, ma niebieskie oczy i rude włosy. Są szczęśliwymi rodzicami czterech córek - po raz drugi trafiły im się bliźniaczki i po raz drugi "podzieliły się" kolorami rodziców.
Pamiętacie berlińczyków, którym urodziły się różnokolorowe bliźnięta ? Podobną, brytyjską parę i jej dzieci opisała w piątek agencja Associated Press. Nowo narodzona Miya ma ciemną skórę, podobnie jak jej tata. Jej siostra-bliźniaczka Leah odziedziczyła karnację po mamie. Starsze córki - Lauren i Hayleigh, urodzone w 2001 roku - również różnią się kolorem skóry i oczu.
- Nie ma na to łatwego wytłumaczenia. Wciąż jestem w szoku - powiedział dumny ojciec. Jego dzieci według naukowców, to przypadek jeden na wiele milionów.
Takie bliźnięta są tak rzadkie, że brak danych statystycznych, które umożliwiłyby określenie prawdopodobieństwa tego typu potomstwa różniących się kolorem skóry rodziców. Ponieważ jednak rośnie liczba związków między ludźmi różnych ras, także bliźnięta o różnych kolorach skóry będą się zdarzać częściej.
Mia i Leah urodziły się przedwcześnie i musiały przez kilka tygodni przebywać w szpitalu. Kilka dni temu lekarze uznali, że dziewczynki mogą wrócić do domu w miejscowości Fleet.
piątek, 5 listopada 2010
Zmiana czasu i bliźnięta: które jest starsze?
Zmiana czasu i bliźnięta: które jest starsze?
Amerykanka Laura Cirioli urodziła bliźnięta w nocy 5 listopada. Jako pierwszy na świat przyszedł syn. - Peter Sullivan urodził się o godz. 1.32, w niedzielę nad ranem - potwierdza szczęśliwa mama.
34 minuty później na świat przyszła siostrzyczka Petera - Allison Raye. A o godzinie 2 nad ranem nastąpiła zmiana czasu. Według dokumentacji, dziewczynka urodziła się więc o godz. 1.06 i jest starsza od swojego brata o 26 minut, mimo że urodziła się przeszło pół godziny później...
- Nigdy o tym nie myśleliśmy. Absurdalność tej sytuacji dotarła do nas już po narodzinach syna - mówi pani Cirioli.
środa, 27 października 2010
My, dzieci tamtych rodziców
Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.:
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo Higieny Zabaw).
Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.
Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.
Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą do niej wracać.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.
Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.
Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi.
Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.
Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.
Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy.
Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.
Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo.
Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.
Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.
Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.
Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść.
Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził.
Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.
Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i wycierania ust rękawem.
Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.
Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.
Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
Wiecej: http://www.eioba.pl/a134371/my_dzieci_tamtych_rodzic_w#ixzz13YIqpC3c
piątek, 15 października 2010
Brzemienne bliźniaczki zaskoczyły rodzinę
Brzemienne bliźniaczki zaskoczyły rodzinę
11.10.2010, 20:33 NZ / justnews.com
Podwójny powód do radości miała pewna amerykańska rodzina w szpitalu w Miami, kiedy bliźniaczki urodziły tego samego dnia córki - informuje serwis justnews.com.
- Nie planowałyśmy tego – mówi jedna z bliźniaczek Alexandra. – Byłyśmy tak samo zaskoczone, jak każdy. Nie sądzę, że w ogóle mogłybyśmy coś takiego zaplanować – mówi. – To zdecydowanie nie było zaplanowane - dodaje jej siostra Cristina. Co ciekawe, noworodki ważą i mierzą tyle samo. - To pewnie dlatego, że miałyśmy podobny apetyt w czasie ciąży - mówią bliźniaczki. - Kebaby, czekoladowe koktajle i lemoniada – wymienia Alexandra.
Alexandra i Cristina trafiły na porodówkę w tym samym czasie. Jako pierwsza urodziła Alexandra. Obie siostry chciały dać córce na imię Olivia, ale Cristina, która urodziła sześć godzin później musiała ustąpić. – Będą mieć pierwszeństwo, gdy urodzą się chłopcy - mówi Alexandra.
- Ze wszystkich cudów, jakie widzimy każdego dnia, ten jest zdecydowanie najrzadszy - mówi lekarz Randy Fink ze szpitala w Miami. Chociaż Olivia i Ava są kuzynkami, a nie bliźniaczkami, wyglądają dokładnie tak samo - dodał lekarz - czytamy w serwisie.
www.onet.pl
środa, 29 września 2010
Cztery pary bliźniąt na jednej ulicy

Pierwsza urodziła bliźnięta Anna Chudy (31 l.). Chłopcy Bruno i Maksymilian mają już 2 lata i 8 miesięcy. - Wtedy byłam jedyną mamą na naszej ulicy, która urodziła dwoje dzieci naraz. Ale minęło półtora roku i w przeciągu dwóch tygodni urodziły się kolejne dwie pary chłopców.
Magdalena Mleczko (27 l.) został mamą Michała i Mateusza, a Ewelina Biernat (29 l.) zaledwie dwa tygodnie później urodziła Filipa i Roberta. - Wtedy na naszej ulicy były już trzy pary bliźniaków i wiedziałyśmy, że taka sytuacja jest chyba niespotykana w całej Polsce - śmieją się młode mamy.
Kiedy wydawało im się, że trzy pary malutkich chłopców na jednej ulicy to naprawdę sporo, w ciążę zaszła kolejna kobieta- Joanna Sikora(24 l.).
- Miałam przeczucie, że skoro na naszej ulicy dzieją się takie rzeczy i kobiety rodzą bliźniaki to pewnie i ja będą miała takie podwójne szczęście. Ale do pierwszej wizyty u ginekologa i do momentu, kiedy zrobił mi badanie USG nie wierzyłam, że tak będzie - opowiada pani Joanna. Pięć miesięcy temu urodziła parę. Oczywiście – chłopców. Niemowlaki mają na imię Przemek i Wojtek.
Panie, które wcześniej znały się tylko z widzenia, teraz bardzo się zaprzyjaźniły. Pomagają sobie nawzajem, uczą się jedna od drugiej, jak zajmować się dwojgiem dzieci, podpowiadają sobie też np. jak je kąpać.
- Teraz bliźnięta na naszej ulicy nikogo już chyba nie dziwią. Gdyby jakaś pani urodziła trojaczki, to może byłaby to jakaś sensacja. Bo jeśli chodzi o podwójne narodziny- to u nas jest to już norma - śmieją się kobiety.
Prof. Krzysztof Sadowski, ginekolog- położnik
To unikalny przypadek! Bliźniacze ciąże zdarzają się w 4-5 proc. przypadków. Ale trzeba przyznać, są coraz częstsze. Wszystko to z powodu przyjmowania hormonów. Nawet trojaczki już nie są ewenementem. W tej sytuacji jednak to musi być niecodzienny przypadek, by na jednej niewielkiej ulicy rodziły się wyłącznie bliźniaki.
Źródło: Fakt.pl
niedziela, 29 marca 2009
Sześć par bliźniąt w jednej klasie
Fenomen w Busku Zdroju
Sześć par bliźniąt w jednej klasie
14.03.2009, 01:12
Nauczyciele z Technikum Ekonomicznego w Busku-Zdroju muszą mieć rentgen w oczach!
Właśnie w tej szkole jest najbardziej niezwykła klasa w Polsce, a może i na świecie. W 4a uczy się aż 6 par bliźniąt, z tego część kompletnie identycznych. Nawet ich rodzice mają problem z odróżnieniem pociech.
– Nawet nasz ojciec nas nie rozpoznaje – mówi Sylwia Wilk. – Dlatego kazał nam robić przedziałek na inny bok – dodaje jej siostra Edyta (jeśli to naprawdę ona). W dodatku obie dziewczyny mają taki sam gust i ubierają się też identycznie.
Gdyby tylko zechciały, bliźniaczki mogłyby w najlepsze zastępować się przy tablicy i np. uczyć tylko połowy przedmiotów. Ale podobno nie w głowach im uczniowskie kanciarstwo. Wręcz przeciwnie, wszystkie starają się uczyć jak najlepiej. Czyżby w przyszłości celowały w najwyższe stanowiska w polskim państwie?
Na szczęście dla nauczycieli nie wszystkie bliźniaki są do siebie tak bardzo podobne jak Sylwia i Edyta. Grzegorz i Robert Żółcińscy nawet nie są do siebie podobni. Jeden jest wysoki, a drugi bardzo niski. Podobnie sprawa wygląda z Gosią i Pawłem Piaseckimi. On wysoki, ona drobniutka. Najczęściej ludzie myślą, że są parą. – Już się do tego przyzwyczailiśmy i nawet tego nie prostujemy – mówią.
Co najciekawsze, w klasie 4a bliźniaków tak naprawdę jest sześć i pół. Uczy się tam też Małgorzata Wójtowicz. Też ma brata bliźniaka, tyle że on postanowił zostać leśnikiem i poszedł do Technikum Leśnego w Zagnańsku pod Kielcami.
Kiedy cztery lata temu wszystkie dzieciaki zgłosiły się na zapisy, dyrektor technikum oniemiała. – Byłam ciekawa, czy ten rocznik tak obrodził w bliźnięta, czy to tylko zbieg okoliczności. Wyszło na to drugie – tłumaczy Anna Gradzik, zastępca dyrektora szkoły.
czwartek, 19 marca 2009
Policja wypuściła bliźniaków - byli zbyt podobni
Pod koniec stycznia ze słynnego domu towarowego KaDeWe skradziono biżuterię wartości 5 mln euro. Sprawcom udało się nie uruchomić systemu alarmowego.
Na miejscu przestępstwa znaleziono wprawdzie ślady DNA, ale - jak tłumaczyła prokuratura - "u bliźniąt jednojajowych jest ono niemal identyczne" i "przy obecnym stanie wiedzy" nie można było rozróżnić podejrzanych.
Policji nie udało się ustalić, czy we włamaniu uczestniczył jeden z braci, czy obaj. Z nagrania zarejestrowanego przez kamery przemysłowe wynika, że spektakularnego włamania dokonało co najmniej trzech zamaskowanych mężczyzn. Trzeciego podejrzanego nie ujęto.
Bracia w wieku 27 lat zostali aresztowani w lutym w pobliżu miasta Rotenburg w Dolnej Saksonii.
W lutym w Malezji z bardzo podobnych powodów bliźniacy uniknęli kary śmierci za handel narkotykami. Sędzia odmówił wydania wyroku, a policja nie była w stanie ustalić, który z braci był winien.