Dziki szał ogarnął moje dzieci. I to w tym negatywnym tych słów znaczeniu.
Nie słuchają się, krzyczą do siebie, do nas, są dużo głośniejsi niż zwykle. Wydają dźwięki podobne do tych z czasów niemowlęctwa. Coraz bardziej próbują poszerzać granice naszych możliwości tolerancyjnych.
Tłumaczę sobie, że to zbyt długo trwająca zima, że mają za dużo niespożytej energii. Wymyślam więc zabawy rysunkowo-plastyczne, edukacyjne - cokolwiek, żeby zabić czas w te zimowe (jeszcze!) popołudnia. Ale tu też są awantury - nie ten mazak, nie te nożyczki za długa taśma klejąca....
Wczoraj wieczorem: dzieci teoretycznie już śpią. Schodzi jeden: mamo, co to jest intruz? Myślę sobie: Ty nim jesteś do cholery jasnej. Ale odpowiadam spokojnie: to jest nieproszony gość. A ten mi robi cały obszerny wykład nt. Gargamela i Smerfów.... a ja chcę już tylko ciszę.....
Dziś rano: maja wsiąść do samochodu. Uciekli i zrobili sobie truchcik dookoła domu. Potem Staszek zamknął się w aucie, nie pozwalając ojcu włożyć fotelików. Jak w końcu foteliki znalazły się na swoim miejscu to Staszek usiadł na miejscu Wiktora i zaczęła się kolejna awantura...
Stałam w oknie, udawałam że nic nie widzę i myślałam sobie: wiosno, przyjdź już i wybaw mnie od tych dzieci.......