czwartek, 7 sierpnia 2014

Miało być o Warszawie...

Miałam napisać o weekendzie w Warszawie, ale nie zdążyłam. Napiszę innym razem.
Bo Staszek wczoraj rozwalił sobie głowę i w związku z tym mieliśmy konfrontację z polską służbą zdrowia.
Wypadek w domu, telefon do mnie do pracy, szybka akcja, w ciągu 10 min byłam w domu. Pojechaliśmy do najbliższego szpitala, dumnie zwanego Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki. Izba Przyjęć Pediatryczna.
Na izbie nie było ludzi. Najpierw czekaliśmy na chirurga. Przyszła Pani, kazała dzieciaka umyć, popatrzyła i skierowała na RTG. Dziecko ledwie chodzi, słania się, a my mamy przejść pół szpitala. Mąż go niósł, sam by nie doszedł. Na RTG cisza i spokój. Jedna rodzina czeka na wynik. Nic się nie dzieje, żadnego ruchu. Po 40 minutach można w końcu wejść. Pani radiolog chce mnie wygonić, na co się nie zgadzam, żeby synka nie stresować. Pani się obraża i jest mocno nie miła. Wychodzę tylko na czas zrobienia zdjęcia. Spędzamy następne półtorej godziny na czekaniu na wynik. I znów musimy cofnąć się na izbę przyjęć, ale jestem już sama, mąż z Wiktorkiem pojechali do domu. Znajduję wózek inwalidzki i wiozę dziecko. Na izbie Pani na mnie krzyczy, że jak to, sama wzięłam sobie wózek. No cóż, mówię, w normalnym szpitalu nikt nie zostawiłby dziecka z krwawiącą głową bez opieki i nie kazałby mu chodzić. Pani zamilkła. I znów czekamy na chirurga. Zjawia się młody człowiek w żółtym ubranku, żartuje z pielęgniarką a młodego pacjenta kompletnie olewa, jakby Stasia tam w ogóle nie było. Zwraca się z poleceniami do mnie, na co ja zwracam uwagę, że synek mówi i rozumie po polsku i można wydawać mu polecenia. Chyba mało kiedy ktoś mu się sprzeciwia, bo spojrzał na mnie zdziwiony. Staś bez płaczu zniósł znieczulenie a potem szycie, ja miałam z tym większy problem, bo wszystko widziałam. Po wyjściu z gabinetu czeka na nas już mój mąż z obiadem (!!) bo nie był pewny kiedy to się skończy. W sumie spędziliśmy tam 4h50m.
Staś przespał spokojnie całą noc, ma dobre samopoczucie.
PS. Na zdjęcie szwów pojedziemy do zaprzyjaźnionego szpitala.


6 komentarzy:

  1. Współczuję. Moja Córcia spuściła sobie ostatnio puszkę kukurydzy na palca u nogi, też było potrzebne zdjęcie- opis mieliśmy niemal natychmiast, a wydaje mi się, że nasza "przygoda" była jednak dużo łagodniejsza niż Wasza... Czekać 1,5godzin na opis, kiedy nie mają "ruchu" i chodzi w dodatku o głowę... Szok.
    Zdrówka dla Stasia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakbym widziała Nasz szpital w K.
    Zero ruchu, lekarze gawędzą z pielęgniarkami a ja czekam z chorym dzieckiem, duszącym się.
    Dobrze, że to w miarę sie skończyło :/
    Zdrówka dla Stasia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuje Wam, Stas juz ok, generalnie obaj jakby zwolnili tempo. Chyba cos zrozumieli.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, od samego czekania można zasłabnąć. Współczuję. Zdrówka życzę. Jak mój dwuletni synek rozwalił sobie w maju brew (na szczęście ominął łuk brwiowy),myślałam że sama zasłabnę. w Obcym kraju gdzie nie mówią po angielsku, gdzie nie wiem gdzie jest szpital, bez gotówki i paszportów przy tyłku...ale wszystko poszło ok :).
    A blizna na twoim synku zagoi się jak na psie. Maluch, więc wszystko będzie ok:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale smutna buzia. Mam nadzieję, że szybko się zagoi, a Staś znów będzie mógł hasać ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj... Pech. Smutne, że czasem wciąż trafia się na takie szpitale, albo raczej - na taki personel...

    OdpowiedzUsuń