I znow slowa synka sie potwierdzily, ladny, wiosenny tydzien zakonczyl sie bardzo zimna niedziela. Pomimo to pojechalismy na rowery, oni na swoich a ja na swoim. Tata zostal w domu i sprzatal. Objechalismy osiedle, trudno im jechac bokiem ulicy, ale poza tym bylo super. Tylko 500 metrow przed domem Wiktorkowi zalamalo sie kolko boczne, trzeba bylo wzywac tate na pomoc. Zabral rowerek i Wicka, a ja ze Staszkiem kontynuowalam wycieczke. Pozniej pojechalismy do Decathlonu* po nowe kolka, zakupilam tez licznuk na rower. Potem poszlismy do pobliskiego Reala* zjesc obiad w Sphinksie*. I o dziwo, obylo sie bez awantur, chlopcy byli nadzwyczaj grzeczni. Poganiali tylko panow kilkanascie razy pytajac, kiedy w koncu dostana frytki. Na koniec poszlismy na lody/kawe do kawiarni i wrocilismy do domu.
Chlopcy zostali na podworku bawiac sie na trampolinie bez oslonek (nie zdazyl tata zalozyc), udalam wiec ze nic nie widze i poszlam do domu. Przed kolacja wspolnie siedzialismy pod kocykiem, i bylo tak... milo i rodzinnie... bez krzykow i wrzaskow...
* to nie jest post sponsorowany :)
 |
Park Poniatowskiego, sobota, 27.04.2013 |